beethoven

sonata księżycowa. i dalsze. wszystko mi jedno jakie wykonanie. nie chce mi się wstać żeby spojrzeć raz jeszcze na okładkę płyty.
księżycowa bo słucham jej zawsze gdy jest mi smutno.

gdy słuchałam jej po raz pierwszy – naprawdę, w całości, uważnie – byłam w turcji. była noc. wietrzna. przedsylwestrowa. jakieś siedem lat temu. niedaleko izmiru. słuchaliśmy beethovena na przemian z azizą mustafą zadeh. gdyby nie to, kim był człowiek, który siedział obok mnie mogłaby to być urocza noc. i całkiem szczęśliwa. ale nie była.

w tej muzyce to chyba jest. to natężenie sprzecznych uczuć. ten tłumiony szloch i zaraz potem głośny krzyk a może skarga. miłość, nienawiść, a może złość. bywa lekka ale tylko przez chwilę. pozornie.
to jak to pragnienie powrotu do własnego mieszkania, ciche ale uparte, bo tylko tam czujemy się dobrze i w domu. to jak powrót w końcu. i ten spokój i cisza. ale zaraz potem i tak najbardziej odczuwalna jest jakaś tęsknota za czymś. i ukochana i znienawidzona samotność.

ps. daniel borenboim, piano

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s