przedstawienie Plasticiens Volants czyli LAtających Plastyków było – określę to tylko kilkoma słowami – magiczne, bajkowe, piękne.
widzowie – przekrój wiekowy od nienarodzonych do ok 80.latków. żałowałam, że nie zabrałam mojego Mikołajka, choć miałam obiekcje jak sądziłam wcześniej bardzo silne: późno (22.00), zimno – zbierało się na deszcz, będzie się bał…
strachy na Lachy!
dzieciaki, także te kilkuletnie na ramionach rodziców piszczały z radości, otwierały szeroko oczy i buzie i wyciągały ręce by dotknąć stworów morskich…
mogliśmy się ciepło ubrać, wziąć chustę-nosidło i heja!
albo pójść z dziadkami i zabrać wózek i folię przeciwdeszczową…
tymczasem nie padało w ogóle. nad moją głową latały dmuchane bajkowe dzieła sztuki, stąd pewnie nazwa zespołu. każdy stwór morski był misternie wykonany i pomalowany. na każdym zwierzu inna nieziemska, może podmorska cała kraina. pomalowane były też twarze operatorów tych wielkich kukiełek, którzy odwrotnie niż zwykle pociągali za sznurki od dołu…
całośc spektaklu dość ciekawa, z sensem. prosta historia zabawy z perłą i walki o nią. byli ci dobrzy i ci źli. każdemu towarzyszyła odpowiednia spokojna lub mrożąca krew w żyłach muzyka. muza świetna. jednocześnie niezłe elementy techno budziły mój podziw (ludzi podrygiwali w rytm muzyki 🙂 i wspomnienia z dawnych ścisłych związków z … Francją i Francuzami 🙂
byłam pod wrażeniem podobnie jak inni widzowie, na co wskazywały głośnie komentarze.
szkoda, że brawa trwały zbyt krótko.
potwory zjawiły się i uciekły równie nagle a ich opiekunowie nie wyszli do widzów