Przystanęła mysz stara, zamyślona i cicha
słaby wzrok wytężyła, nos zmarszczyla i słucha
rynek hen po widnokrąg metrów trzysta z okładem
łatwiej było onegdaj przebiec truchtem, dziś jadą
auta szybkie i ciężkie, hałaśliwe i mnogie.
Cień rozproszył się w brzasku i zniknął za rogiem
dyliżansów i karoc, koni, wozów ze zbożem.
Dziś bezpieczny twój żywot w korytarzach, nieboże,
tych sklepionych murowanych spichlerzach pod ziemią
gdzie żak młody jezuita nosił worki jesienią
pełne dobra i jadła na sto dni mroźnej zimy
temu lat trzysta z hakiem, dziś Benedykt je trzyma…
powiadają tak ludzie, jak i myszy zajedno
iże Skarga i Horatius Sarmaticus łzę rzewną
ronią nad swym zakonem tak twardym i męskim
grzmią z Jakubem pod rękę w kolegium niebieskim.
Jeno kaszy – wspomnienie, mąka w proch się przesiała
Ziarno praszczur zjadł mysi, choć narzekał, że mało
Och nieme te lochy! mokre tropy myszowatych!
Włóczęga, myszarka, synatropijny lunatyk,
korytarzołaz tajny, biolog człek zoo-praktyk
tam pospołu brną miękko w historię tej szlachty.
Moje buty też wsiąkały w podziemną tę ziemię
Tam mysz starą spotkałem, tam mi przyszło oniemieć
Gdy zajęty badaniem stanu cegły poszycia
nagle pisk w korytarzu, pisk – żebranie o życie.
Mysi ogon wystawał zza murów złamania
Doleciały mię słowa świszczące -‚bym skłamał!
lub śnił, tudzież czytał bajki Loftinga
zrozumiałem, że szara szuka w mieście lodżingu.
Akcent miała angielski, ton arystokratyczny
gdy o pra pra pra pra pra pra pra babce stryjecznej
losach opowiadała co się ciągną lat dwieście
…stulecie dziewięćnaste…pożar hulał po mieście
onegdaj… Skulony nad książką ubogi chłopczyna
– bibliotekarz- pomocnik woluminy zaczyna
wrzucać za swą pazuchę – silva rerum i varia,
mysz mu hop do kieszeni, wokół Jezu! i Maria!
wrzask szalonej gawiedzi, wody chlust, złota aura
z czerwoną aureolą. Mały pędzi wzdłuż muru
Jest i baszta, jest przejście i jest chata w oddali
Chłopi biegną ku miastu. Nic się na wsi nie pali.
Od dnia tego codziennie chłopak książkę wyciągał
na polu, w stodole, co godności nie urąga
że od świecy stronił zgoła i już wolał czsokoli
w polu orać, pot ronić, niźli w pieciu rozpłonić.
Wierna mysz towarzyszka – przy czytaniu – asysta.
Uszy pilnie nastawia, przeszłość wnika choć mglista.
Dzieciom swoim opowie, one swoim, i dalej,
sieć pasymków z Pułtuska swą historię tak dbale
recytuje i ceni. Wszak nie tylko ród mysi
historyję szanuje, chłopiec chwycił swój grysik
Nuże własny pamiętnik spisać spieszy. I czyta
ten zarówno w głos co dzień – mysz z radością on wita.
I witają go dzieci, bo przychówek miał liczny
bibliotekarz z chłopa chłopiec – wojownik waleczny
w roku tysiąc dziewięćset kraju wolność szedł bronić
to opisał, dzieci chował, od ludzi wciąż stronił
W książkach siedział bibliotekarz wszem i wokół uznany,
aż nadeszły trzydziestych lat – czterdziestych walk dramy.
I znów czerwień tej rany goreje u człeka
pożar, pomór! – drżał przed nim. Chciał wiedzieć co czeka…
Jaki los jemu niesie życie pełne pożarów
Jakoż tysiąc osiemset i dziewięćset tą miarą
chciał mierzyć – „Dwa pożary – dwa zniszczenia, jednako
my mieszkańcy Pułtuska naprawimy!” – tu zaklął.
„Lecz historię współczesną pan już raczy znać dobrze”
Tak mi powie mysz stara, racząc serem się szczodrze.
Za to stare wżdy dzieje wszak nie każdy potrafi
w wyobraźni malować, gdy na książkę nie trafi
Owa książka niestety i pamiętnik w pożarze
domu bibliotekarza sczezły chociaż on marzył
w darze złożyć je miastu jak cenne trofeum
signum – ignis est victus jak by rzekł Prometeusz.
Z życiem uszedł z rodziną, koniec wojny obwieścił
zmarł po latach stu całych, latach tak pełnych treści
Sześćdziesiątych szaleństwo; buntem z lekka powiało.
Dzieci Pułtusk rzuciły, Amerykę witały.
„Ty opowiedz historię, jesteś wszak grotołazem
Tacy nic się nie boją, życie uchodzi płazem”
Rzekła mi tak poufnie – i ja wam tak to rzekę:
Był dwunasty wiek z dawna i osada nad rzeką
Gwarno, tłoczno, wesoło, jarmark, zboże, flisacy.
Kwitło miasto i dzieci, dobrze żyli z swej pracy.
Lecz bywało i surowo, morderczo, żałośnie.
I bywały pożary od Jaćwingów przy wiośnie,
od Litwinów, od Prusów, popalone wsze pola,
Domy, chramy niszczone, ciemna ludzi jest dola.
Mroki swit znów rozpraszał – wiek trzynasty i dalsze.
Zamek stanął na wzgórzu, biskup płocki zapraszał.
Ślad Prasłowian i chramy Święty Krzyż dziś przykrywa.
Dawne dzieje, choć góra skarby może wszak skrywać.
Grotołazi mój zmysł sam wyostrzyłem niebawem,
wżdy mysz pocznie historie nowe sypać rękawem.
Jakie zamek to cuda widział sam na przeźroczach,
które Chronos wyświetla klejąc klatki urocze.
Średniowieczny architekt ustępuje artyście
z renasansu polotem, a już wnet zamaszyście
wywijają swe linie barokowe rzeźbienia.
Zamek kwitnie i stroi się, dobiegają i pienia.
Chóry tu, tam misteria, moralitet w teatrze
wszako wszem on dostępny, gawiedź bieży i patrzy
Dalej czasy pożogi, wszechogarnia nas Szwecja
Patrz jak łatwo zapomnieć, pożar nie jest facecja
Płomień nasza codzienność. Czcimy go, hołubimy
Lecz panami z przyrodą nie będziemy równymi
Tylko ona, natura, kosmos, wszechświat, zieloność
jest prawdziwie wszechwładna, ale o tym już dość! dość!
Dajmy nura do Francji, „czy pozwolisz?”pozwalam
Mysz zamyśla się rzewnie – ach ten Paryż, ta gala
Wojsko, panny, czar balów, akcent z „ą” i camembert…
Tam piwnice… Ser dojrzewa… Tu Napolion „notre cher”
Krwi utoczył, bitwę stoczył. Zapamiętamy go,
Pańskim gestem Napoliona Arc de Triomphe wieści to.
Tam familii mysia gałaź zapuszcza korzenie
Jeździ mysz co rok do Paris czyścić francais’a brzmienie
Wiek za wiekiem jak ongiś, dziewiętnasty w połowie-
sztubak Wiktor, koleżcy obrywają po głowie.
Wzięto wolność nam naszą, car rosyjski się mościł
do terenu ziem naszych pretensje swe rościł
Mysia, ludzka dziatwa walczy, pilnie krzewiąc język
choć rosyjski brzmi tak śpiewnie, nie śpiew nużnyj lecz krzyk
A i w tamtem czasie gałąź, zgoła inna mysia, ludzka
hen powiodła dzieci swoje stąd w powiaty Petersburskie.
Czy to miłośc? Polityka? Nie patrz w cudze życia
wszyscy braćmi śmy na ziemi do śmierci – z powicia
„Sum sumarum, poliglotka-m” – chełpi się mysz szara
Tam pociotek, tu kum inny, podróżuję stale
Francja Rosja Sybir Anglia – A Londyn wprost loving
meteoryt podglądam, czy go rdza gdzie nie trawi.
Wszak największy w naszej ziemi pułtuskiej tu zarył
dziewięć kilo przewieźli, muzealni na bary
wzięli go osiłkowie. Zdobi British Museum
nikt kto widział ten deszcz już na ziemi nie żyje
Natenczas mysz ziewnęła, zerknie na mnie wymownie
myślę, czas iść do domu, więc odpalam mą głownię-
mą maleńką zapałkę, bo bateria mi siadła
I ruszamy już razem, ona cicha bo jadła
dosyć miałem w kieszeni, dwie kanapki ogromne
posilila się, w sen wpadła, toż i tak zadość skromna
za jej powieść bezmierną, jej oddanie dla miasta
Pułtusk winien zakupić stukilowy posąg z ciasta.
Takie biegły myślenia w mojej głowie rozgrzanej
I przybyłem do chaty, i ot, dzieje spisałem.