Chłopcy i Marzenka cz 2 serii

 tu jest częśc pierwsza serii Chłopcy i złota futbolówka

http://boskizielonyblog.blox.pl/2017/03/opowiadanie-z-tematem-Schody-dla-dzieci.html

 

Chłopcy i Marzenka

 

 

– Franek, Franek – mały chłopiec wbiegł do pokoju starszego brata i ciągnał go za rękaw niecierpliwie – wiesz, widziałem dziś tego orła, który niósł nas pod jeziorem!

– Co ty bredzisz, Pietrek? Daj spać! Wypad z mojego pokoju! – brat spojrzał gniewnie na trzylatka i odwrócił się w drugą stronę wtulając twarz w poduszkę.

Mały szkrab wyszedł po cichu zawiedziony. Ostrożnie przymknął drzwi pokoju brata i zaszył się w swoim. Nie miał już ochoty na spanie. Nie miał też śmiałości iść do mamy, bo ostrzegła ich wczoraj, że nie ręczy za siebie, jeśli ktoś obudzi ją przed dzwonkiem budzika. Alarm zdecydowanie jeszcze się nie odezwał. Tego Piotruś był pewien, bo pokój mamy zalegała nieruchoma cisza. Mama potrafiła być naprawdę groźna, gdy przeszkadzano jej w porannym spaniu w wolne dni, w pisaniu na komputerze, albo gdy chłopcy skakali po jej łóżku zbyt blisko szklanej gablotki. Piotruś był pewien, że tego na pewno nie chciał. Nie chciał słyszeć zbyt często jak mama wpada w gniew taki, że obaj zmykają gdzie pieprz rośnie, a jej grzmiący, jakby nie maminy wtedy, leczy smoczy głos, słychać aż na parkingu naprzeciw bloku. Ooo, zdecydowanie, tam było ją słychać. I na pewno również w garażu. Niedobrze było mamę denerwować. Zawsze przecież mogła zamienić się w coś nieciekawego. Jak ostatnio na przykład – w ropuchę. Albo smoka. Piotruś był pewien, że ten głos rozgniewanej mamy – smoczycy nie mógł wróżyć nic dobrego. Jedno niewłaściwie słowo. Przecież niczego nie można być pewnym – tak twierdził starszy brat, i Piotruś mu wierzył.

Piotruś był bowiem całkiem małym jeszcze, miłym, rezolutnym i pełnym optymizmu, ale niewiele wiedzącym o życiu i zmęczonej mamie, trzyletnim chłopcem. Mieszkali wszyscy, on, mama i dziewięcioletni brat, w małym miasteczku, lecz w dużym mieszkaniu, z małym balkonem lecz dużą biblioteką pełną czarodziejskich i tajemniczych książek. Niektóre chłopiec znał już całkiem dobrze, treści innych tylko z niecierpliwością się domyślał.

Te całkiem długie półgodzinne rozmyślania, na zmianę z zabawą ogromną zdalnie sterowaną koparką, prezentem od taty, przerwał starszy brat. Wystawił głowę zza półuchylonych drzwi i zapytał.

– Czyś ty był u mnie dziś rano? Czy śniło mi się? Mówiłeś coś o orłach, czy to też mi się śniło?

– Tak! Byłem! – ucieszył się mały – Właśnie! No właśnie mówiłem ci! Śniło mi się! Takie coś! Taki ptak! Taki wielki.. orzeł…- mówił chaotycznie i pośpiesznie bojąc się, że brat znów wpadnie w słowo i przerwie opowieść. Jednak brat siedział zamyślony jeszcze chwilę po tym jak Piotruś zamilkł.

– Hm.. Czarny czy biały? – brat wydawał się być spokojny, ale zachowywał się dziwnie. Piotrusiowi trudno było określić co się dzieje, ale niepokój udzielił mu się.

– Biały. A twój też był biały? Franuś, ja się jakoś.. boję. Czy to coś złego? To złe sny? Ten mój orzeł był bardzo miły, przytulał się do mnie i pozwalał mi gładzić swoje pióra.

– Tak? No, to fajnie

– Ale twój, jaki był? – dopytywał braciszek

– Mój orzeł ze snu był czarny. CZA -RNY. – Franek podkreślił sylaby dobitnie a potem dodał. – I palił się. Jak feniks, wiesz?

– Jak w tej książce co nam mama czytała? Ja lubiłem tego feniksa.

– Ja też. To z książki „Feniks i dywan”. Ale tego.. tego byś nie polubił. Mówię ci. – brat zamilkł ponuro, po chwili jednak poprosił – opowiedz mi swój sen. Dokładnie mi opowiedz. Umiesz?

– No .. więc.. było strasznie ciepło, świeciło słońce – zaczął mały

– Lato było tak?

– Tak, lato.. i ten biały orzeł, łagodny, przytula się do mnie i mówi, że mogę gładzić jego pióra. Więc zrobiłem to. Były miękkie i ciepłe. Przytuliłem się do niego, potem usiadłem i polecieliśmy wysoko, do gniazda. – Piotruś przerwał na chwilę, by zaczerpnąć tchu. Mówił szybko, bo nie chciał zapomnieć tych obrazów, które zaczynały już uciekać z pamięci. Przymrużył oczy

– To musiał być biały orzeł nieba południowego, albo jakiś orzeł bielik. Chociaż nie wiem. W tych legendach to też dziwnie piszą. Przecież bieliki nie są całe białe tylko mają białe ogony. No i głowę. – wtrącił brat

– Tak? YHmm… I wiesz.. I powiedział mi, żebym przymrużył oczy. Ale niepotrzebnie mi powiedział, bo ja sam wiem, że to pomaga widzieć różne ciekawsze rzeczy. Popatrzyłem w dół i zobaczyłem tam małą koleżankę. Była wesoła i machała do mnie. Chciałem do niej biec, żeby bawić cię. Ale on się nie zgodził.

– On?

– No ten Bielik. Nie chciał i powiedział… czekaj, on powieeeedział – brat przeciągnął sylaby wahając się niepewnie – powiedział, że to ZJAWA. I potem powiedział taki wierszyk, któr bardzo dokładnie pamiętam: „ poznasz ją a może nie.. za kilka lat lecz kto to wie… W równą noc, wiosenną noc , narodzi się Marzenka.. Zły to czas czas to zły.. gdy Zdusze łowią dusze…

– Zdusze?

– Zdusze. Albo ZADUSZE. Tak powiedział. Kilka razy tak powiedział to ostatnie. A potem polecieliśmy z powrotem i obudziłem się.

– Kurcze, dziwne to

– No.. i ja się bałem jak się obudziłem. Chociaż to był miły orzeł. A zadusze to od zaduszania?

– Nie mam pojęcia. No chyba nie?

– Teraz ty!

– Co ja?

– Opowiedz swoj.

– Sen? Już nie pamiętam. Był czarny orzeł. Patrzył się na mnie. Siedział w kącie sali na samej górze.. – Franek przerwał i poczuł jak przeszywa go niechęć i lęk. W rzeczywistości pamiętał sen bardzo wyraźnie. Uważał jednak, że nie powinien opowiadać go bratu. To był nieprzyjemny sen. Ale widział dokładnie: Czarny orzeł, orzeł nieba północnego zupełnie jak ten, którego spotkali w podjeziornym królestwie krabów raków i żab… Orzeł z lutnią, która sama gra. Lutnia czy harfa? Na mapie gwiazdozbiorów po angielsku podpisano HARP. ..

Franek pamiętał dobrze, że orzeł patrzył w milczeniu na niego. Wtedy poczuł jak przypomina sobie tamtą chwilę, dziewięć lat temu, gdy nie wiedział czy się urodzi, a potem nie wiedział czy przeżyje… Więc we śnie było ich dwu. Jeden, ten dziewięcioletni, widział mamę w szpitalu i lekarzy na sali operacyjnej. I siebie maleńkiego. Patrzył i patrzył. Mijały minuty. Zegar w szpitalu głośno tykał. Lekarze coś mówili szybko. Pielęgniarka biegała. Wtedy nagle harfa zamieniła się w lutnię. Potem w pianino.. Podszedł. I grał na nim. Chciał grać!… Uspokajała go ta gra w takt serca, coraz mocniej je słyszał. To było serce mamy, a może jego serce? Nagle ptak zamienia się w feniksa i spala w płomieniu , pianino pali się. On krzyczy – „Nie, Nie! ja muszę grać, muszę” Franek schwycił ptaka za ogon.. Zdało mu się, że nic w dłoni nie zostało.. Ręka go parzyła. Obudził się.

– Franek! Słyszysz mnie? Co się zamyślasz! Opowiedz co dalej.

– Dalej widziałem mamę. I widziałem jak orzeł przemienił się w feniksa i spalił. I tyle.

– Aacha. – westchnął Piotruś trochę zawiedziony krótką opowieścią. Franek spojrzał na niego i nagle zerwał się z łóżka i wybiegł.

Dopadł do swojego łóżka. Ciemno przy zasłoniętych zasłonach. Ale jest! Znalazł! Na poduszce leżał i świecił dziwnym blaskiem widziany jako ostatnia migawka we śnie cieniutki jasny blond włos. A obok leżało purpurowe pióro. Franek szybko schował zdobycz do schowka w pudełku za książkami. Na chwilkę przed przyjściem braciszka, zdziwionego zachowaniem starszaka.

– Co ty tam robisz? – zapytał mały

– nic przecież. O co ci chodzi? – odburknął. Opowiedz mi jeszcze o tej dziewczynce.

– O dziewczynce? Była taka duża jak ja i machała do mnie.

– Kto do ciebie machał kochanie? – w drzwiach pokoju stanęła mama uśmiechając się.

– taka dziewczynka we śnie.

– Aaa.. to chyba był miły sen?

– Chyba tak. – zawahał się Piotruś ale coś innego zaptrzątało mu już głowę – Mamo robimy dziś dynię? Jest Halloween. Wczoraj mówiłaś, że ..

– Znaczy masz na myśli Dziady.. – przerwała mama trochę zniecierpliwiona spoglądając na zegar – Boże, jak ja długo spałam! No dobra. Mozemy zrobić dynię. Podobno w Polsce też kiedyś je wycinano i stawiano w oknach. Przynajmniej tak twierdzą poznaniacy. Ubierajcie się więc. Idziemy do sklepu. Po południu pracuję. A jutro z dziadkami jedziemy na groby naszych bliskich.

 

Nazajutrz dzień wstał pogodny i zupełnie nie przypominał Dni Zadusznych z poprzednich lat. Słońce grzało w oczy poprawiając wszystkim humor, jakby chciało powiedzieć „kochani, czas przestać smęcić na smętarzach, czas cieszyć się na czas spotkań z dziadami i wujami z tych i przeszłych pokoleń.”. Mama zatopiona w myślach pakowała dzieci do samochodu dziadków. Babcia z uśmiechem zarzucała do tyłu brzegi czerwono-jesiennego szala, który wyciągnęła z szafy, w sposób całkiem nieplanowany, w ostatniej chwili, wyjrzawszy o świcie na podwórze. I to było coś niesamowicie dziwnego w tym dniu. Babcia planowała wszystko bardzo dokładnie. Miejsce kanapek w samochodzie, ilość zniczy odpowiednią do ilości odwiedzanych grobów, i to, jaką dziadek wdzieje koszulę i marynarkę.

Gdy dojechali na miejsce odbyło się całe stado korowodów związanych z chodzeniem w gości do wujów i cioć, jedzeniem obiadów i podwieczorków, kupowaniem chryzantem w doniczkach po piętnaście pięćdziesiąt i zapalaniem zniczy na każdym grobie, przy którym przystawała mama, babcia lub ciocia. One szły przodem i zarządzały procesją. Dziadek i wujek z tyłu, nieśli torby i mieli oko na dzieci. Ile było tych grobów, Piotruś niedokładnie wiedział. Miał przez chwilę tę inteligentną myśl, by zadać odpowiednie pytanie bratu, który wiedział wszystko o wszystkim, jednak Franek szedł koło wujka i uważnie przysłuchiwał się jego rozmowie z ciocią. W końcu nadarzyła się jednak sposobność by dogonić brata, bo właśnie zatrzymali się znów tym razem na dłużej, przy szerokim grobie z wieloma literami i niesamowitą ilością płonących ogni.

– Franek, ile tu jest zniczy, wiesz? A wiesz może też ile świeczek babcia miała w torbie? Chodzimy i chodzimy a ta torba ciągle pełna. Nogi mnie bolą.

– Marudzisz, poproś dziadka to weźmie cię na barana – odburknął Franek, bo od dnia gdy zaczęły im się śnić sny o orłach stał się przygaszony i ponury. Co było przykre dla małego brata, bo starszy i tak z charakteru już nie był szczególnie miły i wylewny. Był to ten introwertyczny typ pełen własnych skrytych myśli i ciemnych pomysłów, których nie ujawniał nikomu. W gruncie rzeczy był również bratem pełnym czułości i obdarzonym gołebim sercem, lecz kryło się ono głęboko pod grubą jakby smoczą skórą. Zwyczajnie co dnia parskał, prychał i rzucał ostrymi jak nóż i parzącymi jak parzydełka meduzy słowami. Które potem łagodził widząc niepewną minę brata. Tak i teraz – spojrzał na małego ponownie, zrobiło mu się go żal i wypalił

– Zniczy babcia kupiła pięćdziesiąt. Zapakowała w dwie reklamówki. Zużyła ich połowę i trochę. Czekaj.. tak, trzydzieści jeden. Tyle grobów przeszliśmy, tutaj zapaliliśmy dwa znicze dla żołnierzy. Ten grób jest wspólny dla wielu osób. Tam są nazwiska patrz i napisane, że ich … yy no.. jak by ci to powiedzieć, zastrzelili po prostu. Wredne typy – Franek zamilkł zdziwiony swoim dość długim wywodem, po czym jeszcze dodał – tutaj zniczy stoi sto pięćdziesiąt pięć. – spojrzał na brata, który zwykle słuchał go bardzo uważnie, ale teraz już po chwili wbił wzrok w grób nieopodal.

– słuchasz mnie w ogóle?

– tak.. słyszałem . Dużo świeczek … A tu? Czemu ten grób jest taki mały?

– Tu? Mały bo to grób małego dziecka. Dziewczyny. Miała na imię Marzena. Zmarła na ciężką chorobę tuż po urodzeniu. Dwudziestego pierwszego marca. Pod spodem jest jeszcze jakiś tekst. Ciekawi cię? Bo nie wiem czy słuchasz. Jak nie to nie będę strzępił języka – Franek był cały czas dziwacznie rozdrażniony. Bardziej niż zwykle. Bo opryskliwy to zawsze był odkąd Piotruś go znał.

– Słucham! Mów! Więc ona umarła… yhmm…

– No tak, umarła. Taki mały noworodek umarł. Jeszcze nie umiała mówić ani chodzić.

– Naprawdę?

– No pewnie, głuptasie, przecież to logiczne. Dalej napisane – „Zmów pacierz. Marzenka potrzebuje waszej modlitwy.” I tyle. Dobra, zbieramy się i orientuj się mały! – Franek szybko wstał i ruszył chybotliwą ławkę, która miała być zapewne doskonałym patentem na składane ławki na całym cmentarzu, a w efekcie przyczyniła się do twardego lądowania małego chłopca i guza na potylicy.

– To nie moja wina ! – krzyczał za sobą Franek biegnąc szybko za mamą i uciekając przed słowami nagany dziadka, który przytulał Piotrusia – mówiłem przecież, żeby się orientował!

– To łobuz dopiero! – denerwował się dziadek – boli? – ten twój brat, taki mądry a taki huncwot!

 

Było już naprawdę późno, gdy obaj chłopcy dotarli do domu. Nikt nie miał siły ani ochoty ścielić wszystkich łóżek, położyli się więc w dużym łóżku mamy i zasnęli w jednej chwili. Tej to nocy Piotrusiowi przyśnił się kolejny sen, którego bohaterem był znów biały orzeł. Był to sen inny, nowy, pierwszy z serii, można powiedzieć. Bo faktycznie. Te obecne sny były nieco inne, krótsze i prostsze i, jak się miało okazać za kilka miesięcy, stanowiły pewną tajemniczą, choć w miarę upływu czasu, coraz bardziej zrozumiałą , całość.

 

***

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s